piątek, 4 marca 2011

Zachwyca, czy nie zachwyca? Dom Uphagena na tle wielkiej odbudowy Gdańska.

Dom Uphagena w Gdańsku
Spacerując ulicą Długą i Długi Targ, tą najbardziej reprezentacyjną z ulic dawnego i dzisiejszego Gdańska, nie sposób jest przejść obojętnie obok patrycjuszowskich rezydencji, prześcigających się w bogactwie zdobień, w rozwiązaniach architektonicznych, czy zagadkowości zestawień pewnych symboli. Zresztą, taki był cel zdobnych fasad, aby zadziwić, zachwycić : „pro invidia” – „ ku zazdrości” - tak głosi sentencja umieszczona w zwieńczeniu jednej z kamienic. Także dziś, przyglądając się domom dawnych kupców gdańskich odczuwamy zachwyt i podziw. Ale czy słusznie?

Fotografia ze Złotej Bramy
Wchodząc do miasta przez Złotą Bramę tylko baczny obserwator jest w stanie dostrzec umieszczone w przejściu dwie plansze zawierające fotografie. Przedstawiają one ogrom zniszczenia, jaki dotknął
śródmieście Gdańska w marcu 1945. Nie pozostawiają one żadnych złudzeń. Całość wspomnianego obszaru uległa zniszczeniu, a potem wypaleniu w około 90 %. To, czego nie udało się zburzyć żołnierzom czerwonej armii dopełniła natura. Nieodpowiednio zabezpieczone zabytki znikały na oczach ocalałych Gdańszczan. Zresztą, w obliczu tragedii wojennej nikt nie myślał o kulturze, liczyły się inne potrzeby związane z codziennym bytowaniem. Na ratowanie spuścizny przyszedł czas nieco później. Dzięki trosce pojawiających się w Gdańsku coraz liczniej konserwatorów, artystów, historyków sztuki zrodziła się wiara w to, iż można przywrócić dawny Gdańsk. Marzenie to jednak musiało stawić czoła realnym potrzebom podnoszącego się po zniszczeniach miasta. Pojawiło się zasadnicze pytanie: co dalej? Jedni proponowali pozostawienie Głównego Miasta jako okrutnego gruzowiska, które stać się miało rzeczywistym memento ku przestrodze potomnych. Takie rozwiązanie zakładało „przeniesienie” centrum do innej dzielnicy Gdańska, jak Wrzeszcz, czy Nowy Port, a nawet do samej Gdyni. Ostatecznie jednak zapadła decyzja o odbudowie. Ale i tu pojawiło się kilka możliwości. Czy odbudowywać, czy budować? Zasadnicza różnica polegała na tym, jaki kształt miały przyjąć nowopowstałe budynki? Czy po odgruzowaniu teren Głównego Miasta stać się miał nowoczesnym osiedlem mieszkalnym, dziś pewnie nazwanym blokowiskiem? A może jednak powrócić do dawnej formy i podjąć się trudu żmudnej i kosztownej rekonstrukcji? Zwyciężyła zdecydowanie druga propozycja. Ale i tu szybko pojawił się spór pomiędzy „historykami”, a „pragmatykami”. U jego podstaw leżało całkowicie różne spojrzenie na funkcję śródmieścia. Nie da się pominąć faktu, iż po wojnie nagle zmienił się plan zagospodarowania tego terenu. Kamienice miały stać się domem dla kilku, a nawet kilkunastu rodzin, a nie jak dawniej dla patrycjuszowskiej familii. A więc i rozkład pomieszczeń i sama forma tradycyjnych  kamienic  była nie do przyjęcia. Nie zapominajmy, iż dawniej budowane były one na wąskich, ale długich parcelach ciągnących się aż do kolejnej z ulic jak Ogarna, czy Piwna. To wymusiło specyficzny trójtraktowy charakter, gdzie za budynkiem frontowym mieściło się jeszcze skrzydło boczne i oficyna. Taki układ był jednak nie do przyjęcia dla nowych budowniczych. Formuła odbudowy zakładała bowiem stworzenie nowoczesnego, zgodnego z wymogami socjalnymi, higienicznymi i funkcjonalnymi osiedla robotniczego dla ponad 10 tysięcy mieszkańców. Czy dałoby się to pogodzić z tradycyjną kamienicą gdańską? Potrzebny był kompromis, owocem którego stała się zapoczątkowana w latach pięćdziesiątych odbudowa Gdańska. W rezultacie zrealizowano plan budowy mieszkań, które schowały się za zrekonstruowanymi fasadami. Aby stworzyć wygodne mieszkania trzeba było połączyć ze sobą kilka kamienic, wydzielając dla nich jedną klatkę schodową. Nie zachowano również dawnego trójtraktowego podziału. Na otrzymanym, wolnym terenie zbudowano place zabaw, zieleńce, przedszkola, a więc to wszystko, co miało służyć ku lepszemu, nowoczesnemu życiu. Zachowano tylko zewnętrzny, frontowy podział. W ten sposób podziwiamy zdobne fasady, które jako jedyne odzwierciedlają dawne rezydencje patrycjuszy.

Tymczasem baczny obserwator znajdzie kilka odstępstw od tej reguły. Wśród zrekonstruowanych kamienic zdecydowano się odtworzyć kilka z zachowaniem dawnych proporcji. Jedną z nich jest kamienica przy ul. Długiej 12, która stała się powodem powyższych refleksji. Dlaczego właśnie rezydencja  Uphagena zasłużyła na to wyróżnienie? Nie bez powodu bowiem zdecydowano się zaburzyć nowy ład, aby odtworzyć dawny dom mieszczański. Po części było to również wypełnienie ostatniej woli samego właściciela Johanna Uphagena, który oczywiście nie miał pojęcia, jaki los czekał siedzibę jego rodu. Ale zacznijmy od początku.
Johann Uphagen zakupił parcelę przy ul. Długiej 12 w 1775 roku. Była ona nietypowych rozmiarów. Choć tradycyjnie długa ( 77 metrów, ciągnęła się aż do ulicy Ogarnej 125) to niezwykle szeroka (widocznie wcześniej uległa połączeniu z sąsiednią parcelą). Nowy właściciel bardzo szybko przystąpił do przebudowy zastanego budynku. Chodziło głównie o wymianę fasady na zgodną z ówczesnymi, najnowszymi tendencjami w sztuce, jak i nowej aranżacji wnętrz. W rezultacie  powstała jedna z pierwszych w Gdańsku kamienica w stylu klasycystycznym, z elementami rokokowymi w postaci nadświetla (wzbogaconego anagramem właściciela i jego drugiej małżonki Abigail), jak i szczytu. Oczywiście wejście do kamienicy poprzedzało tradycyjnie przedproże, tu z kamienną balustradą i żelaznymi poręczami podtrzymywanymi przez lwy. Jednak to, co odróżniało kamienicę Uphagena spośród pozostałych, było niezwykle przemyślane wnętrze, które charakteryzowało się nie tylko nowatorskim układem pomieszczeniem, ale i samym wystrojem. To z kolei odzwierciedlało erudycję i oczytanie właściciela. I  tu  warto odwołać się do życia samego Johanna. Jako pierworodny przeznaczony był do zawodu swoich przodków. Stąd też, jak nakazywała tradycja, od dziecięcych lat praktykował u swojego ojca, który posiadał firmę żeglugową. Lata studiów spędził w Getyndze. Tu uczęszczał na zajęcia z prawa, filozofii i historii. Już jako absolwent uniwersytetu odbył (wedle ówczesnej mody) podróż po Niemczech, Holandii, Francji. Prawdopodobnie to ona zaszczepiła w nim ogromną miłość do książek, dzięki którym mógł zaspokoić głód wiedzy. Po powrocie do ojczystego Gdańska zajął się pracą w rodzinnej firmie. Bardzo szybko, jako osoba ciesząca się dużym zaufaniem, zaczął piastować urzędy w pobliskim ratuszu. Najpierw zasiadał w komisjach miejskich zajmujących się podatkami, był członkiem kasy miejskiej, ławnikiem, by w końcu wejść do Rady Miasta jako rajca. I być może sięgnąłby po najwyższy tytuł w mieście, a więc po tytuł burmistrza, ale „okupacja” pruska sprawiła, ze sam wycofał się z polityki. Wtedy to mógł poświęcić się całkowicie swojemu ulubionemu zajęciu, mianowicie książkom. Johann był prawdziwym bibliofilem. Książki, które gromadził przez całe życie nie tylko ozdabiały jego prywatną bibliotekę umieszczoną na ul. Długiej 12 ( posiadał ponad 10 000 dzieł), ale przede wszystkim były jego wielką pasją. Zresztą i on sam miał na koncie kilka publikacji. Jako historyk był autorem kilku rozpraw, które cieszyły się tak dużym uznaniem, iż pozwoliły mu zostać członkiem towarzystwa badaczy starożytności w Londynie. Johann dał upust tym zainteresowaniom również aranżując wnętrze swojej rezydencji. Zdecydował się m.in. na przebudowę tradycyjnej sieni. 
Sień - widok na antresolę (herbaciarnię)
Było to posunięcie dość odważne i nowatorskie biorąc pod uwagę fakt, że jej układ właściwie nie uległ większym zmianom od średniowiecza. A więc to jednoprzestrzenne i wysokie wnętrze, które dawniej pełniło funkcje reprezentacyjne zostało zasadniczo podzielone na dwie części. Na parterze wyodrębniono kantor (pomieszczenie biurowe), a nad nim zlokalizowano niewielką antresolę, salonik, który później pełnił funkcję herbaciarni. Również schody prowadzące na wyższe kondygnacje otrzymały zupełnie nową formę – z niewielkich i krętych przemieniły się w szeroki wachlarz wzbogacony malowaną balustradą i drewnianymi płycinami stając się tym samym ozdobą samą w sobie. Nowością była również zastosowana sztukateria, dekorująca ściany, naroża i sufit. I tu wykorzystano typowe dla rokoka motywy rocaill. I na pozostałych kondygnacjach nastąpiły zasadnicze zmiany. 
Salon - najbardziej reprezentacyjne pomieszczenie
Na pierwszym piętrze wyodrębniono najbardziej reprezentacyjne pomieszczenie, mianowicie salon. W kontrakcie budowlanym Johann Uphagen wyraźnie określił jego wygląd, choć jego wystrój nie jest spójny, bo przeplatają się w nim elementy klasycystyczne z rokokowymi. Podyktowane jest to faktem, iż wnętrze to powstawało najdłużej, a tendencje w sztuce zmieniały się dość szybko. Mimo wszystko salon miał przede wszystkim odzwierciedlić wielką miłość właściciela do sztuki antycznej, o której nie raz pisał w swoich rozprawach. Na ścianach wyłożonych czerwonym adamaszkiem umieszczono białe, drewniane boazerie na których to znajdują się przedstawienia ruin i budowli antycznych, z których część pochodzi z Grecji. Powstały one na podstawie dzieł znajdujących się w bibliotece Uphagena. Podobnie zresztą jak wystrój trzech, niewielkich, ale niezwykle uroczych saloników umieszczonych w skrzydle bocznym. Pierwszy z nich, nazwany pokojem „owadów”, służący prawdopodobnie jako palarnia lub pokój wypoczynkowy ozdobiony został boazeriami z niezwykle barwnymi owadami. W kolejnym, w pokoju „kwiatów” , który może służył jako czytelnia, zastosowano również malowane boazerie. Ten sam schemat zadziałał w trzecim pomieszczeniu, w pokoju „muzycznym”, gdzie boazeria udekorowana została egzotycznymi ptakami. Bardzo łatwo jest, znając księgozbiór Uphagena, zlokalizować konkretne działa, podając nawet ich tytuły, z których korzystał artysta zdobiący wspomniane saloniki. 


Oczywiście i pozostałe pomieszczenia otrzymały godną oprawę. Zainteresowanych jednak odsyłam do fachowej literatury bądź do samego Domu Uphagena J. Proponuję tymczasem powrócić do zasadniczego pytania, dlaczego kamienica Uphagena została odbudowana wedle pierwotnego planu? I tu znów trzeba wrócić do życiorysu jej właściciela. Johann, dwukrotnie żonaty, niestety nie doczekał się potomstwa. W trosce o los swojego majątku, jeszcze za życia, założył Fundację Rodzinną, która miała zagwarantować trwanie jego kamienicy, jak i biblioteki, w niezmienionym stanie. A więc sam określił dalszy los kamienicy przy ul. Długiej, o ile oczywiście żył spadkobierca ( najstarszy męski potomek dziedziczył cały majątek), który miał czuwać nad wypełnieniem woli zmarłego. Po śmierci Johanna, w 1802 roku kamienicę przejmuje jego młodszy brat Karl, po nim, jego bratanek Johann Karl Ernest. Zarządcy zmieniają się aż do roku 1909, gdzie ostatni dziedzic majoratu, Moritz Uphagen, decyduje się podpisać umowę dzierżawy z Magistratem Miasta. W ten sposób, początkowo, na okres trzydziestu lat miasto tworzy w części kamienicy (rodzina pozostawiła sobie pomieszczenia na pierwszym piętrze skrzydła bocznego i oficyny) „Muzeum dawnych gdańskich wspomnień”. Pomieszczenia udostępnione do zwiedzania to sień, herbaciarnia, salon, duża jadalnia, saloniki w skrzydle bocznym i mała jadalnia. Dzierżawa wygasała w 1939 roku, ale jak wiadomo, objęcie władzy przez hitlerowców sprawiło, ze kamienica przeszła na własność miasta. Być może dzięki temu faktowi wystrój tego niezwykłego miejsca przetrwał wojenną zawieruchę, choć do dziś dnia nie wrócił w pełni na swoje miejsce.

W marcu 1942 rozpoczęły się naloty angielskie na miasta przemysłowe w Niemczech. Zastosowane w nich bomby zapalające spowodowały wiele zniszczeń, głównie wśród zabytkowej zabudowy. Wydarzenia te wywarły wielkie wrażenie i wpłynęły na decyzję o podjęciu właściwych kroków w celu zabezpieczenia zabytków, także w Gdańsku. W tym celu w październiku 1942 Gdańsk wizytuje wyższy rządowy radca budowlany Keibel. Po szczegółowych oględzinach obiektów sakralnych, jak i Domu Uphagena grupa Keibla zleca stworzenie dokumentacji, która w przyszłości umożliwić miała odtworzenie zniszczonych obiektów. Postulowano stworzenie nie tylko dokumentacji fotograficznej, ukazującej całe wnętrza i detale, ale również pomiarowej, w tym odlewów architektonicznych elementów dekoracyjnych. Kierowanie pracami inwentaryzacyjnymi powierzono architektowi Jakubowi Deurerowi. W efekcie powstała niezwykle drobiazgowa dokumentacja zawierająca rzuty wszystkich kondygnacji, układ ścian, wystrój itd. Całą dokumentację wykonano w pięciu egzemplarzach. Trzy z nich pozostały w Gdańsku, czwarty został przekazany do Berlina, a piąty był wersją autorską samego Deurera. I tylko ten egzemplarz, niestety niekompletny, bo brakuje w nim wielu zdjęć, jak i szczegółowych danych dotyczących miejsc ewakuacji przetrwał wojnę i dziś znajduje się w archiwum miasta. Zdemontowane obiekty zapakowano w skrzynie oznaczone numerami pomieszczeń. W czasie ewakuacji doszło jednak do wielu nieprawidłowości, głównie związanych z samym zabezpieczeniem przewożonego ładunku.

Po wojnie, udało się zlokalizować tylko część wyposażenia ukrytego w Gorzędzieju koło Tczewa ( majątek ziemski należący do rodziny spokrewnionej z Uphagenami) i w klasztorze Kartuzów w Kartuzach. Niestety, nieznana pozostaje lokalizacja  pozostałej części cennego „ładunku”. Szacuje się, że zaginęło w przybliżeniu 1300 obiektów zabytkowych. Wiadomo jednak, że w lipcu 1944 roku Helmut Bushe, zarządca Fundacji Rodziny Uphagenów, otrzymał pełen wykaz z nazwiskami osób i nazwami miejscowości, gdzie złożone zostały obiekty, jednak lista ta nigdy nie została odnaleziona. 
Oczywiście decyzja o ewakuacji była słusznym posunięciem, gdyż w marcu 1945 roku Dom Uphagena w zasadzie przestał istnieć. Rok później podjęto decyzję o odbudowie, ale tylko frontowej części budynku, choć z zachowaniem oryginalnego układu wnętrz. Projekt wykonali dwaj architekci Ryszard Massalski i Kazimierz Ormowski. Równocześnie dom, przy ulicy Ogarnej 125 odbudowano jako typową kamienicę wielorodzinną, a więc zamknięto tym samym możliwość „pociągnięcia” rezydencji Uphagena do końca. Dlaczego zdecydowano się jedynie na częściową odbudowę i co sprawiło, że ostatecznie Dom Uphagena doczekał się dalszej rekonstrukcji? Może sprawił to fakt, że od 1981 roku budynek przeszedł w posiadanie Muzeum Historii Miasta Gdańska jako jeden z jego oddziałów. 
Dziedziniec – widoczne skrzydło boczne
Nowy właściciel przystąpił do odbudowy skrzydła bocznego i oficyny w latach 1985-1989. Dopiero niespełna dziesięć lat później, po przeprowadzonych gruntowych pracach konserwatorskich, otwarto drzwi dla publiczności. Niestety, do dziś dnia nie udało się odnaleźć większości wyposażenia uphagenowskiej familii, do którego tak bardzo przywiązany był pierwotny właściciel. Sukcesem jednak było przywrócenie prawie oryginalnej formy kamienicy przy ul. Długiej 12. Dziś, choć już nie taka sama jak pierwotnie, służy kolejnym pokoleniom jako Muzeum Wnętrz Mieszczańskich. To, stara się kontynuować ostatnią wolę Johanna Uphagena, a więc dba o to, aby przywrócić i utrzymać w niezmiennej formie kamienicę dawnego patrycjusza. To ewenement na skalę europejską, aby mieszczaństwo, a nie szlachta, czy wyżej urodzeni zapraszali szeroką publiczność do swych rezydencji.

Czy w świetle przedstawionych faktów Dom Uphagena może zachwycać? Przecież tak, jak ponad 90 % kamienic Głównego Miasta jest tylko mniej lub bardziej udaną rekonstrukcją ( ostateczna ocenę lepiej pozostawić specjalistom). Czy malownicze kamieniczki nie próbują nas oszukać? Pamiętam dobrze własne rozczarowanie, kiedy dowiedziałam się, że dawne siedziby gdańskich patrycjuszy są zwyczajną rekonstrukcją z lat pięćdziesiątych. Być może za mało akcentuje się tę prawdę. Dobrym rozwiązaniem byłoby umieszczenie, przynajmniej na najbardziej reprezentacyjnych budynkach, zdjęć zniszczonej zabudowy. W ten sposób pozostawimy widzowi możliwość własnej oceny. Aby nie pozostać jednak z gorzkim smakiem rozczarowania, nie zapominajmy jednak, że to, co oryginalne to niezmieniony od średniowiecza układ urbanistyczny miasta i to właśnie on zostanie wpisany, mam nadzieję,  na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
A więc zachwyca, czy nie zachwyca? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Mnie z pewnością ujmuje fakt, ze Dom Uphagena jest jednym z nielicznych przykładów w miarę wiernej odbudowy. Dlatego też spacerując po kolejnych, pieczołowicie odtworzonych pomieszczeniach, z łatwością można przenieść się do dawnych czasów, kiedy to zamieszkiwał w nich Johann Uphagen wraz z małżonką Abigail. A przecież taki był cel pozostawienia kamienicy w niezmienionej formie i z takim zamiarem przystąpiono do jej odbudowy. Trzeba jedynie wierzyć, że pewnego dnia uda się odnaleźć zaginione wyposażenie, a wtedy rezydencja przy ul. Długiej 12 zabłyśnie dawnym blaskiem.

 Bliżej zainteresowanych tematem odsyłam do publikacji pod redakcją Izabeli Trojanowskiej : „Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta”.

 Tekst: Madenkaa